Sporo czasu upłynęło już od oficjalnego zaprezentowania projektów podstaw programowych kształcenia w przedszkolu i szkole podstawowej. Miały miejsce wysłuchania publiczne a dokumenty dostępne są na stronie Instytutu Badań Edukacyjnych. Trwają wytężone prace a zajęcia, których podstawy mają stać się podwalinami coraz bliżej.
Najbardziej zajmującym i kluczowym z punktu widzenia kształcenia fizycznego jest niewątpliwie przedmiot Przyroda. Czekają nas bowiem trzy lata tego przedmiotu - w klasach 4, 5 i 6 - który będzie stanowił podwaliny dla Fizyki w klasach 7 i 8 szkoły podstawowej. Tutaj obecna reforma dotrze dopiero w roku szkolnym 2029/30. Przed nami sporo czasu, więc nie zamierzam tu komentować faktu zmniejszenia liczby godzin tego przedmiotu w ostatnich klasach do łącznego wymiary trzech (1 w przedostatniej i 2 w ostatniej klasie tego etapu edukacyjnego). Skupię się na projekcie dokumentu określającego cele, specyfikę i strukturę przedmiotu Przyroda. A ten, cytując dokument, "(...) stanowi ona fundament dla rozpoczynających się od VII klasy poszczególnych przedmiotów przyrodniczych: biologii, chemii, geografii i fizyki."
Autorzy podstawy podjęli się zadania stworzenia dokumentu prezentującego wizję wciąż nowego jak na nasze warunki edukacyjne i dotychczasowe doświadczenia przedmiotu. Przedmiotu, który powinien być interdyscyplinarny "do szpiku" i bazujący na wiedzy potocznej. Przy tym gwarantujący kształcenie czerpiące z metod przyrodniczych i budujące solidną podstawę do zdobywania kompetencji przyszłości.
Na pierwszy rzut oka dokument ten spełnia oczekiwania, ale jego dokładna analiza bez posiłkowania się dodatkowymi informacjami przekazywanymi przez jego autorów na różne sposoby (m. in. wystąpienia publiczne, nagrania, publikacje) odbiera zapał. Sukces wdrażania pomysłów wydaje się być bardzo trudny do osiągnięcia i to nie tylko dlatego, że ich wprowadzanie ma rekordowe tempo. Jeszcze trudniej interpretuje się dokument, gdy postawi się przed sobą zadanie przygotowania programu nauczania tego przedmiotu.
W propozycji najważniejsze wydają się efekty uczenia się, bo one przede wszystkim opisują podmiot tego wszystkiego, co w szkole się dzieje - uczennice i uczniów. Mamy w tym dokumencie na 3 lata szkolne w każdym 3 lekcje w tygodniu 108 sformułowań. Niestety nie oznacza to 108 czasowników operacyjnych zgrabnie prezentujących o co w każdym punkcie chodzi autorom. Wiele z tych zapisów zawiera 2 i więcej określeń, które pokazują, że ambicje zespołu autorskiego są znaczne. Co ważne z wiele użytych określeń to czasowniki z najwyższego poziomu umiejętności i kompetencji społecznych, a więc takie, których realizacja wymagają złożonych działań. Wystarczy zerknąć na pierwszy efekt: I.1 - "organizuje miejsce pracy sprzyjające koncentracji i samodzielnemu uczeniu się, rozpoznaje czynniki wspierające lub zakłócające efektywną naukę (np. sen, stres, hałas, wielozadaniowość) oraz stosuje strategie poprawy koncentracji; zawiera w rzeczywistości trzy elementy (organizuje, rozpoznaje oraz stosuje)." I tak z nieco ponad setki robi się dobre trzy setki. Gdy doda się do tego interdyscyplinarność oraz wymagania w zakresie doświadczeń edukacyjnych dokument zawiera mnóstwo treści i stawia, przede wszystkim przed nauczycielami, ogromne wyzwania. Wyzwania, do których zwyczajnie nie są przygotowani. Nie są przygotowani jak nigdy dotąd.
Co więcej niektóre z punktów to także kolosy, jeśli przyjrzeć się bliżej ich zawartości (treściom około przedmiotowym). I tu wezmę przykład z fizyki - efekt V.15 - demonstruje zjawisko elektryzowania ciał poprzez tarcie i indukcję, wyjaśnia je na podstawie wzajemnych oddziaływań ładunków elektrycznych, omawia powstawanie chmury burzowej i wyładowania atmosferycznego. Z jednej strony cieszy interdyscyplinarne i bazujące na naturalnym zainteresowaniu młodych ludzi przyrodą podejście, ale zakres owego wyjaśniania oraz omawiania zjawiska pozostawia ogromne pole do interpretacji. I tu rodzi się pytanie - co powinno być w materiałach dydaktycznych. Oczywiście możemy zawsze powiedzieć: to zależy od nauczyciela, to zależy od tego, co będzie w programie nauczania, czy w reszcie, to zależy co autorzy zaproponują np. w podręczniku.
Lektura zestawu wymagań w zakresie doświadczeń edukacyjnych sprawę komplikuje dodatkowo. Mamy czytelne rozdzielenie na pracę w terenie, eksperymenty i badania oraz inne działania. Wszystko mieści się w 29 opisach. Niektóre są jednoznaczne np. 17) mierzy i porównuje temperaturę swojego ciała przed i po wysiłku, ale niejedno jest otwarte, choćby 28) prowadzi dziennik obserwacji przyrody w każdej porze roku, przez okres ustalony z nauczycielem, raz w cyklu kształcenia, wyciąga wnioski z obserwacji i prezentuje je w formie ustalonej z nauczycielem. Uważam otwarte zadania za ważne w kształceniu, ale znów ciężar i kierunek implementacji zostaje przeniesiony na realizatorów.
Jeszcze jedna rzecz rzuca się w oczy. Pracując z projektem podstawy dla przyrody mam coraz większe odczucie, że to kompromis, w którym chemik, fizyk, geograf i biolog wrzucił, ile się udało. A co gorsze niektórzy byli bardziej skuteczni a inni nieco mniej. Poziom szczegółowości i naukowości tych propozycji także jest bardzo różny. Wyraźnie brakuje mi spoiwa tych pomysłów, a tak naprawdę to od takiego wspólnego pomysłu zacząć byłoby trzeba. Można tego szukać w warunkach realizacji przedmiotu, w tym szczególnie istotnych zasadach nauczania, ale zdanie "proces nauczania i uczenia się musi opierać się na ważności badań naukowych oraz sile argumentacji i wiedzy naukowej" to zdecydowanie truizm. Truzim bez żadnej mocy sprawczej, podobnie zresztą jak dania po tym następujące.
Moje wrażenie po lekturze projektu podstawy programowej dla Przyrody jest takie, że rozluźniamy kryteria tego, co dzieje się w szkole na lekcjach wskazując w dokumencie obszary tak szerokie, że każdy zrobi, co zechce.
Zatem nie pozostaje nic innego, jak pracować nad przełożeniem tego wszystkiego na materiały dydaktyczne, które już od września znajdą się w rękach uczennic, uczniów, ich rodziców i nauczycieli. Stąd tak mało czasu na pisanie o warsztacie pracy nauczyciela inaczej niż z takiej perspektywy.










